Następnie krążąc krętymi uliczkami dotarliśmy do miejsca w który rozsatwiana była scena na wieczorne- sylwestrowe koncerty, w pobliżu znajdował się główny miejski targ i pałac gubernatora.
Kolejnym punktem do odwiedzenia była marina- największa na Cabo Verde, a także port- Porto Grande, skąd odpływają statki na Santo Antao oraz inne wyspy archipelagu. Zaraz za portem znajduję się przepiękna plaża miejska-Praia de Laginha z widokiem na ptasią wyspę.
Po krótkim plażowaniu i zakupach sylwestrowych w lokalnej sieci marketów- Fragata, udalismy się na odpoczynek do hotelu, skąd juz od wczesnych godzin wieczornych było słychać zbierający się na ulicach rozśpiewany tłum. Przed północą z każdej uliczki wychodziły grupki ludzi udające się do portu aby oglądać imponujący pokaz sztucznych ognii, które rozbłysły chwilę po północy, ogłoszonej wyciem syren statków które przybiły tego wieczora do portu. Część widzów wskoczyła do wody, tańcząc i ciesząc się nowym rokiem. Następnie większość ludzi udała się do lokali lub tak jak my na koncerty w centrum miasta.
W noworoczny poranek obudziła nas zbierająca ludzi rozśpiewana, roztańczona parada. Wszyscy wychodzili z domów, składali sobie życzenia i dołączając się do tłumu szli dalej. Niestety nie mieliśmy już okazji zobaczyć karnawałowych popisów mieszkańców Mindelo, ale po cudownym sylwestrze można sobie wyobrazić że świętuje się tu w brazylijskim stylu.
Naszym głównym punktem jeśli chodzi o obiady, był plac Amilcara Cabrala (Praca Nova), główne miejsce wieczornych spotkań młodzieży. Obawialiśmy się o stan naszych finansów, więc mieszczące się tu budki z kabowerdyjskimi fast foodami typu batata fritas albo sandwiche d'ovo były ratunkiem dla naszych żołądków.
1 stycznia postanowiliśmy się wybrać na drugi koniec wyspy do małej rybackiej wioski Calhau. Tu z transportem nie było tak łatwo ze względu na dzień świąteczny, niewiele brakowało a czekałaby nas wieczorna 12 kilometrowa droga powrotna do Mindelo. Jezdnia z kocich łbów plus jazda "na pace" przy dość wietrznej pogodzie należała do ekstremalnych, mimo że prowadziła przez doline, pełną lokalnych plantacjii.
Na miejscu zastaliśmy pustą, dość kamienistą plażę z widokiem na wulkany. Wioska sprawiała wrażenie opustoszałej,zapewne ze względu na szczególny dzień, więc postanowiliśmy się wybrać na pobliską Praia Grande- przepiękną zatokę u zboczy gór. Mimo przeciwności zdecydowanie warto było odwiedzić tę część wyspy.
Do Mindelo dotarliśmy późnym wieczorem, jednak zdąrzyliśmy obejrzeć zachód słońca z widokiem na Monte Cara.
Kolejnego dnia czekła nas przeprawa promem na Santo Antao.
Mindelo zdecydowanie jest kulturalną stolicą Cabo Verde, miasto jest bardziej zadbane od stołecznej Praii, oferuje większą bazę noclegową, jest też bardziej komercyjne i turystyczne. Jednak jak każda z wysp archipelagu, Sao Vincente ma niezwykły urok i opuszcza się ją z pękającym sercem.
Kolejnym podpunktem relacji jest Santo Antao- moim zdaniem perełka na którą poświęciliśmy zdecydowanie za mało czas spośród odwiedzonych wysp.
Wczesnym rankiem udaliśmy się na prom płynący na Santo Antao. Na dzień dzisiejszy jest to jedyna możliwość dostania się na wyspę, ponieważ lotnisko zostało zamknięte ze względu na hulające tam silne wiatry i górzystą powierzchnię . Bilety na promy kilku przewoźników można było kupić w Porto Grande, kursy odbywały się 3-4 razy dziennie w obie strony. Podróż trwa około godzinę i właściwie już mijając "Ptasią Wyspę" na horyzoncie możemy ujrzeć zarysy szczytów wyspy świętego Antoniego. W trakcie rejsu dość mocno "bujało" więc przezorna obsługa rozdawała torebki na wypadek niestrawności
:P
Po dotarciu do Porto Novo- głównego węzła komunikacyjnego wyspy, udaliśmy się aluguerem do Ribeira Grande, stolicy wyspy, gdzie zarezerwowaliśmy nocleg. Oczywiście po opuszczeniu promu na podróżnych czekał rząd aluguerów jadących w tamtym kierunku więc dotarliśmy na miejsce dość szybko i nie ponosząc zbyt wielkich kosztów. Trasa to około 38 km jazdy wybrzeżem podziwiając niesamowite widoki. Można też poszukać aluguera który zgodzi się jechać przez góry- droga o 4 km krótsza, ale czasowo dłuższa a także podobno baaardzo malownicza i dość niebezpieczna, jednak warta podjętego ryzyka. My w obie strony głównie ze względów czasowych wybraliśmy opcje popularniejszą czyli wybrzeże.
Na miejscu ulokowaliśmy się w apartamencie wynajętym u Paulino- właściciela mieszczącej się na dole restauracji Divin Art. Mimo że pokoje do wyboru tylko ze wspólną łazienką i dość spartańskim wystrojem, był to bardzo dobry nocleg. Zarówno właściciel jak i obsługa byli niesamowicie towarzyscy i chętnie opowiadali o historii wyspy, jej atrakcjach i lokalnych zwyczajach, wieczór spędziliśmy w ich towarzystwie przy degustacjii lokalnych trunków- likierów, ponczy i grogu, słuchając muzyki z winyli a później mini koncertu morny. Za oknem było widać góry i plantacje bananowców oraz trzciny cukrowej, przyjemnie było wypić poranną kawę i zjeść śniadanie z lokalnych produktów, w ogródku wdychając świeże powietrze. Zdecydowanie polecamy. Do centrum 10 minut pieszo.
Kiedyś kolega zniechęcił mnie do WZP - nic się nie dzieje, wszystko to samo, nastawieni na turystów max, itd. Wasza relacja każe mi spojrzeć na ten kierunek przychylniejszym okiem.
:)
Arekkk napisał:Kiedyś kolega zniechęcił mnie do WZP - nic się nie dzieje, wszystko to samo, nastawieni na turystów max, itd. Wasza relacja każe mi spojrzeć na ten kierunek przychylniejszym okiem.
:)Warto
;)
Następnie krążąc krętymi uliczkami dotarliśmy do miejsca w który rozsatwiana była scena na wieczorne- sylwestrowe koncerty, w pobliżu znajdował się główny miejski targ i pałac gubernatora.
Kolejnym punktem do odwiedzenia była marina- największa na Cabo Verde, a także port- Porto Grande, skąd odpływają statki na Santo Antao oraz inne wyspy archipelagu. Zaraz za portem znajduję się przepiękna plaża miejska-Praia de Laginha z widokiem na ptasią wyspę.
Po krótkim plażowaniu i zakupach sylwestrowych w lokalnej sieci marketów- Fragata, udalismy się na odpoczynek do hotelu, skąd juz od wczesnych godzin wieczornych było słychać zbierający się na ulicach rozśpiewany tłum. Przed północą z każdej uliczki wychodziły grupki ludzi udające się do portu aby oglądać imponujący pokaz sztucznych ognii, które rozbłysły chwilę po północy, ogłoszonej wyciem syren statków które przybiły tego wieczora do portu. Część widzów wskoczyła do wody, tańcząc i ciesząc się nowym rokiem. Następnie większość ludzi udała się do lokali lub tak jak my na koncerty w centrum miasta.
W noworoczny poranek obudziła nas zbierająca ludzi rozśpiewana, roztańczona parada. Wszyscy wychodzili z domów, składali sobie życzenia i dołączając się do tłumu szli dalej. Niestety nie mieliśmy już okazji zobaczyć karnawałowych popisów mieszkańców Mindelo, ale po cudownym sylwestrze można sobie wyobrazić że świętuje się tu w brazylijskim stylu.
Naszym głównym punktem jeśli chodzi o obiady, był plac Amilcara Cabrala (Praca Nova), główne miejsce wieczornych spotkań młodzieży. Obawialiśmy się o stan naszych finansów, więc mieszczące się tu budki z kabowerdyjskimi fast foodami typu batata fritas albo sandwiche d'ovo były ratunkiem dla naszych żołądków.
1 stycznia postanowiliśmy się wybrać na drugi koniec wyspy do małej rybackiej wioski Calhau. Tu z transportem nie było tak łatwo ze względu na dzień świąteczny, niewiele brakowało a czekałaby nas wieczorna 12 kilometrowa droga powrotna do Mindelo. Jezdnia z kocich łbów plus jazda "na pace" przy dość wietrznej pogodzie należała do ekstremalnych, mimo że prowadziła przez doline, pełną lokalnych plantacjii.
Na miejscu zastaliśmy pustą, dość kamienistą plażę z widokiem na wulkany. Wioska sprawiała wrażenie opustoszałej,zapewne ze względu na szczególny dzień, więc postanowiliśmy się wybrać na pobliską Praia Grande- przepiękną zatokę u zboczy gór. Mimo przeciwności zdecydowanie warto było odwiedzić tę część wyspy.
Do Mindelo dotarliśmy późnym wieczorem, jednak zdąrzyliśmy obejrzeć zachód słońca z widokiem na Monte Cara.
Kolejnego dnia czekła nas przeprawa promem na Santo Antao.
Mindelo zdecydowanie jest kulturalną stolicą Cabo Verde, miasto jest bardziej zadbane od stołecznej Praii, oferuje większą bazę noclegową, jest też bardziej komercyjne i turystyczne. Jednak jak każda z wysp archipelagu, Sao Vincente ma niezwykły urok i opuszcza się ją z pękającym sercem.
Kolejnym podpunktem relacji jest Santo Antao- moim zdaniem perełka na którą poświęciliśmy zdecydowanie za mało czas spośród odwiedzonych wysp.
Wczesnym rankiem udaliśmy się na prom płynący na Santo Antao. Na dzień dzisiejszy jest to jedyna możliwość dostania się na wyspę, ponieważ lotnisko zostało zamknięte ze względu na hulające tam silne wiatry i górzystą powierzchnię . Bilety na promy kilku przewoźników można było kupić w Porto Grande, kursy odbywały się 3-4 razy dziennie w obie strony. Podróż trwa około godzinę i właściwie już mijając "Ptasią Wyspę" na horyzoncie możemy ujrzeć zarysy szczytów wyspy świętego Antoniego. W trakcie rejsu dość mocno "bujało" więc przezorna obsługa rozdawała torebki na wypadek niestrawności :P
Po dotarciu do Porto Novo- głównego węzła komunikacyjnego wyspy, udaliśmy się aluguerem do Ribeira Grande, stolicy wyspy, gdzie zarezerwowaliśmy nocleg. Oczywiście po opuszczeniu promu na podróżnych czekał rząd aluguerów jadących w tamtym kierunku więc dotarliśmy na miejsce dość szybko i nie ponosząc zbyt wielkich kosztów. Trasa to około 38 km jazdy wybrzeżem podziwiając niesamowite widoki. Można też poszukać aluguera który zgodzi się jechać przez góry- droga o 4 km krótsza, ale czasowo dłuższa a także podobno baaardzo malownicza i dość niebezpieczna, jednak warta podjętego ryzyka. My w obie strony głównie ze względów czasowych wybraliśmy opcje popularniejszą czyli wybrzeże.
Na miejscu ulokowaliśmy się w apartamencie wynajętym u Paulino- właściciela mieszczącej się na dole restauracji Divin Art. Mimo że pokoje do wyboru tylko ze wspólną łazienką i dość spartańskim wystrojem, był to bardzo dobry nocleg. Zarówno właściciel jak i obsługa byli niesamowicie towarzyscy i chętnie opowiadali o historii wyspy, jej atrakcjach i lokalnych zwyczajach, wieczór spędziliśmy w ich towarzystwie przy degustacjii lokalnych trunków- likierów, ponczy i grogu, słuchając muzyki z winyli a później mini koncertu morny. Za oknem było widać góry i plantacje bananowców oraz trzciny cukrowej, przyjemnie było wypić poranną kawę i zjeść śniadanie z lokalnych produktów, w ogródku wdychając świeże powietrze. Zdecydowanie polecamy. Do centrum 10 minut pieszo.